Translate

niedziela, 9 października 2016

Złote Piaski

U nas za oknami już zrobiło się chłodno przedzimowo, bo tam, gdzie drążę tunele na co dzień, to po lecie nastaje zima…. Ale o tym to innym razem.
Opowiem wam jak to w pełni lata wsadzili mnie do samolotu klasy ekonomicznej i wywieźli do Bułgarii. Ta, a mówią, że krety nie latają tylko cały czas pod ziemią siedzą. I tak miałem szczęście, kolega Łaps wylądował w łuku bagażowym, co prawda jest smokiem i mógłby zionąć ogniem na rozgrzanie, ale niestety zakaz palenia obowiązuje wszędzie na pokładzie samolotu.
Wylądowałem w Warnie. Do dzisiaj jak to opowiadam, to każdy na to: O, to tam gdzie dobre wino mają!; lekceważąc tym samym wszelkie inne, kulturowo-historyczne aspekty tego miejsca. Co za naród, mówię wam, lepiej być kretem. Dalej pojechaliśmy za Warnę, a ja cały czas się zastanawiam gdzie to morze i piasek. Ale była już ciemna noc. Za to kolejnego dnia, zaraz po śniadaniu, na które zjadłem dużo różnych potraw z białym serem, dokopałem się do plaży. Nie było to trudne, cały czas tunel szedł w dół. Po drodze, zupełnie przez pomyłkę, usypałem kopiec w nowo otwartej restauracji rybnej – znak, że jeszcze tam wrócę. Na plaży koło południa było pełno ludzi: białych, jasnobrązowych, ciemnobrązowych i tych czerwonych też, ale pomoc to niezdrowe jest.
Zaraz ogarnął mnie dziki szał kopania dołków. W pewnym momencie wpadłem na pomysł , żeby też się wykąpać w morzu, znaczy ja też chciałem zamoczyć swój tyłek w Morzu Czarnym. I wiecie co? Morze Czarne w ale nie jest czarne, za to słone jak każde inne. Później suszyłem się na kapeluszu i podziwiałem widoki, szczególnie fajne babeczki w skąpych strojach kąpielowych. 
Żebyśmy za dużo nie rozrabiali, wsadzono nas do plecaka. A było co rozrabiać, Złote Piaski to chyba największy bułgarski pierdolnik. Za dnia ulice roją się od turystów. Wszędzie pełno straganów, barów, restauracji i wszelkich innych atrakcji. Codziennie, co 15 minut dołożą tutaj świeży sort wczasowiczów z innych stron wybrzeża żeby zaspokoili swoje zmysły.
Większość plaż w okolicach tych fajnych knajpek jest jednak płatna, więc jak chcesz pić drinka z palemką na plaży to albo zabierz go że sobą albo płać ekstra. My i tak południa spędzaliśmy na zwiedzaniu i drinkowaniu żeby wyglądać jak porządnie wczasowicze a nie jak pieczone raki, które komuś uciekł z talerza. 
Złote Piaski to prawdziwe centrum rozrywki i ośrodek nocnego życia. Liczne restauracje wręcz prześcigają się w promocjach żeby przyciągnąć gości. Przechodząc ulicami Złotych Piasków można zebrać z 15 kuponów rabatowych na kolację a powiem wam jest z czego wybierać. Uliczne przysmaki też kuszą: przerośnięte kawałki pizzy , naleśniki z czym tylko chcesz, gofry, lody, owoce, jednym słowem wszystkie smaki lata. Co do kulinarnych aspektów Bułgarii to króluje biały ser. Twarożek podawany jest na wszelkie możliwe sposoby. Najpopularniejszą przystawkę stanowią pomidory z białym serem (taka sałatka caprese, tylko inaczej). 
Zwykle po wieczornej kąpieli stołowaliśmy się w restauracji Kriavata Lipa. Ktokolwiek wykopał to miejsce, wiedział co robi. Ogromny wybór potraw, aż mi się zakręciło w tej krecie głowie. Jak się w końcu zdecydowałem na szaszłyk, to okazał się z 15 razy większy ode mnie! 
No i co wieczór na gości czekały atrakcje w postaci występów artystycznych. Przez cały czas można było słuchać najpopularniejszych utworów tego lata na żywo w wykonaniu lokalnego zespołu , a około 22 zaczynało się przedstawienie. Żonglerka wszelkimi przedmiotami, fire show i największa atrakcja – wielki wąż! Trochę się obawiałem ażeby po obiedzie nie zostać jego obiadem, ale jak wszyscy go brali na szyję i męczyli pozowaniem do zdjęć to stwierdziłem, że biedak prędzej puści pawia niż mnie zje.
Centrum Złotych Piasków to wieża Eiffla w wersji mini.
Na górze znajduje się urocza kawiarnia, z której można obserwować co się dzieje na ulicach, plaży, okolicznym basenie, pomachać do gości Grand Hotelu, którzy odpoczywają na balkonie lub do pasażerów pociągu wiodącego gości hotelu Hilton a plażę. 
Najlepsze miejsce to bar z basenem dookoła. Od 4 po południu zaczyna się tam dzika impreza. Czyli tańczysz i skaczesz, sączysz drinka z palemką, a jak masz ochotę to zdejmujesz ciuszki i wskakujesz do basenu. Dokładnie jak w filmach!

Jeśli wypad do Warny to autobus 409 jest waszym najlepszym przyjacielem. Warna to urocze miasteczko, wiecie, takie z ryneczkiem i fontanną, kolorowymi kamienicami i urokliwymi kafejkami. 
Czasem można spotkać takiego pana co siedzi na ławce i nie jest zbyt rozmowny.
Dalej spotkaliśmy jeszcze jednego pana z rybą, ale nie chciał jej za nic oddać.
Jest tam wiele miejsc do zwiedzania, na przykład cerkiew,
termy rzymskie(ale to w zasadzie kupa gruzów),
no i oczywiście mauzoleum Władysława Warneńczyka.
Miejsce sławnej bitwy pod Warną to obecnie niewielki park z repliką grobowca oraz muzeum. W parku znajdują się tabliczki, wskazujące rozmieszczenie wojsk podczas tej bitwy.
Cóż, przybyliśmy na odsiecz ale trochę za późno(tak kilka wieków za późno), a ze względu na mój niski wzrost to rycerz byłby ze mnie kiepski, sami popatrzcie, ledwo mu do kostek sięgam.
Po odsieczy warneńskiej, spragnieni i wyczerpani udaliśmy się do Varna Mall na sok, a tu uwaga, istne kretowisko, wykopy na całego. Jak się później okazało to przez kolejne dwa dni nie było wody w połowie miasta. Ale przysięgam, to nie ja! Ja tam nic nie podkopałem…
Na szczęście ten kryzys nie przeszkodził nikomu rozkoszować się słońcem i plażowaniem. Wspomniana wcześniej restauracja rybna też funkcjonowała i jak się okazało o bez wody była rybka na kolację. Pewnego dnia postanowiłem dokopać się dalej niż wszyscy przewidzieli, a mianowicie do półwyspu Kaliakra.
Tunel wiedzie tam dość długi: Złote Piaski – Warna – Kavarna – taxi na Kaliakrę. Ale naprawdę warto. Fale bijące o spadziste klify, szum wiatru i pałąki traw obsadzone co do milimetra ślimakami. Ciekawe ile ślimaków mieści się na jednej trawie?
Droga stromymi zboczami wiedzie na basztę, na sam cypel półwyspu. W zasadzie nic ciekawego bo tylko morze i nic więcej a tu nagle niespodzianka! Dwa delfiny jak z National Geographic płynęły jeden obok drugiego, synchroniczne wynurzając płetwy grzbietowe. Aj, żeby kreciki umiały pływać to pewnie bym się z nimi zaprzyjaźnił...
Na koniec jeszcze raz z samego rana dzielnie poszedłem zamoczyć tyłek w morzu, wydać ostatnie bułgarskie lewy i wsiadłem do samolotu. Teraz, kiedy za oknami szaro i ponuro, marzę o powrocie na Złote Piaski i tęskno mi do szalonych bułgarskich nocy.

2 komentarze:

  1. Świetnie napisane, a przedostatnie zdjęcie przypomina trochę ruiny zamku w Szkocja właśnie nas morzem i na klifie :) Widać, że super się bawiliście!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czujemy się zaproszeni w to piękne, nieznane nam Szkockie miejsce :)

      Usuń