No to fru! Tak, znowu wsadzili mnie w samolot, jako że na
cel naszej podróży wybraliśmy wyspę więc nici z kopania tunelu. Okazało się
jednak, że jest to bliżej niż dalej, 2.5 godziny lotu z Wuhan, miasta, w którym
oram na co dzień, do Osaki, gdzie zacząłem zwiedzać kraj kwitnącej wiśni(nie,
nie łudźcie się, one nie kwitną w lutym).
Pierwszej nocy wylądowałem na ulicy – dosłownie. Dotonbori,
centrum rozrywki i nocnego życia, oraz Shinsaibashi - skrzyżowanie ruchliwej
jezdni i deptaka-tunelu. Tunel niestety nie dla krecików tylko dla
zakupoholików - można tam kupić wszystko, od ubrań po pamiątki i sprzęt
komputerowy. W tej dzielnicy również można zobaczyć słynny neon Glico Man
(swoją drogą nie wiem dlaczego jest taki słynny...) i posmakować lokalnych
przekąsek. Tu szczególnie polecam takoyaki - to takie kulki mięsne, tylko z
ośmiornicą w środku. Oczywiście musiałem posmakować również nocnego życia i
sprawdzić lokalne bary i tutaj niespodzianka. GPS mówi mi, że jestem na
miejscu, rozglądam się i nic. Kreci instynkt podpowiada żeby zejść do
podziemia, ale w rzeczywistośi trzeba się wspiąć po schodach wąskiej klatki
schodowej na któreś pięterko i zapukać w dobre drzwi. Bary w Osace są wielkości
przeciętnego salonu w europejskich mieszkaniach. Także pamiętajcie, jeśli nie
umiecie znaleźć swojego adresu, to patrzcie w górę na szyldy.
Na drugi dzień
postanowiłem dokopać się do zamku (znaczy podążyłem tunelem linii metra.
Wielokrotnie niszczony i ponownie odbudowywany, podobno zachował pierwotny
wygląd fasady. Niewiele jest zamków w Japonii i na pewno warto się tam dokopać.
Po
odwiedzinach zamku zapragnąłem zmienić klimat i zobaczyś nowoczesną dzielnicę
biznesową Umeda i oczywiście Umeda Sky Building. Niestety jak tylko wyszedłem z
tunelu to GPS wyprowadził mnie nie tam gdzie trzeba i co prawda w końcu
znalazłem ten budynek, ale już nie zdążyłem na zachód słońca..
Kolejnego
dnia przeniosłem się do Kyoto. Przenosiny z jednego miejsca do drugiego to też
przygoda. W Japonii to chyba trzeba mieś doktorat żeby się wyznać w pociągach,
ale dobra wiadomość to taka, że wszędzie są tunele! Różne pociągi i linie metra
należą do zupełnie innych firm i trzeba się tak z 3 razy zastanowić zanim się
podejdzie do automatu i kupi bilet. Sama podróż z Osaki do Kyoto to jakieś pół
godziny (tym najwolniejszym i najtańszym pociągiem). Zaraz po przyjeździe z
zrzuceniu bagaży udałem się do świątyni Kiyomizu-dera i się zakochałem. Nie w
świątyni, ale w tych cudownych gejszach! Aż żal się było rozstawać z tymi
pięknościami, ale cóż, inne atrakcje turystyczne wzywają! Schodząc ze wzgórza,
na którym znajduje się świątynia, można dosłownie stracić wszystkie pieniądze.
Uliczki (obojętnie z której strony) wiodą przez liczne sklepiki i stragany
gdzie można zakupić kimona, japońskie japonki, wachlarze i w zasadzie wszystko
co chcesz, no i oczywiście zaspokoić apatyt i pragnienie. Patrząc na panoramię
miasta, Kyoto wydaje się jakby wyjęte z poprzedniej epoki, wszystko dookoła
wskazuje na pradawną japońską kulturę i jakby cała tradycja tego kraju miała tu
swoją stolicę.
Idąc
wąskimi uliczkami Ponto-cho, można zajrzeć do prawdziwej japońskiej
restauracji(takiej, gdzie trzeba zdjąć buty na wejściu), herbaciarni czy bary,
gdzie koniecznie trzeba skosztować sake. Droga do Ponto-cho wiodła wzdłuż rzeki
i tam dobiegł mnie niezwykle kuszący zapach i skręciłem nieco w bok. Mój nosek
mnie nie zawiódł, albo i zawódł - we właściwe miejsce - na targ przysmaków
znany jako Nishiki Market. Poza mięsem na patyku, kulkami z ciasta w słodkim
syropie i chrupkim pieczywem o różnych smakach, owocami morza i sushi, można
tam też kupić słodycze, których aż szkoda jeść bo wyglądają zbyt pięknie.
Było coś
dla ciała, ale i też coś dla ducha. Spacer filozofów to urokliwa ścieżka na
obrzeżach miasta prowadzi przez .... wiele świątyń. Szlak naprawdę warty przekopania i
to nie tylko dla filozofów.
Kyoto
słynie ze swoich świątyń, a jedna z nich urzekła mnie w szczególności - Fushimi
Inari Taisha. Droga na samą górę wiedzie tunelem pomarańczowych bram. Czasami
wszyscy mają dylemat: tunel w prawo czy tunel w lewo? Obojętnie, w którą stronę
się skręci, droga idzie pod górę i co jakiś czas dochodzi się do stacji
pośredniej, gdzie kamienne figury psów strzegą miejsca kultu. Jak się
przekonałem, wszpinaczka może być również pomysłem na romantyczny spacer dla
par, popatrzcie sami:
Jedna
rzecz mnie tylko zdziwiła - szczyt góry niczym nie różni się od stacji
pośrednich, no może oprócz tabliczki z napisem ‘you reached the top’. W
świątyni można również kupić tabliczkę z życzeniami pomyślności na kolejny rok,
tym razem Rok Koguta.
Po takiej
dawce tradycji, czas powrócić do nowoczesności i odwiedzić stolicę kraju,
Tokyo. Jadąc szybkim pociągiem(Shinkansen), obejrzałem sobie dokładnie górę
Fuji. Rzeczywiście, śnieżna czap na szczycie wygląda jak na wszystkich
obrazkach, które oglądałem w internecie. I wtedy naszła mnie ochota na ‘selfie’
z zachodem słońca nad panoramą tej japońskiej metropolii. Tak więc zaraz po
przyjeździe dumnie wkroczyłem do rządowego budynku i strzeliłem sobie fotkę.
Następnego
dnia poszedłem na plażę. Droga była długa i wiodła słynnym Tęczowym Mostem,
który w sumie to nawet po zmroku nie przypominał tęczy, ale za to plaża to
istne cudo - cicha zatoczka, diabelski młyn w tle, gdzie siedziałem na piasku
zauroczony gasnącymi refleksami dnia i budzącymi się światłami nocy. A noce w
Tokyo, to pewnie się domyślacie, są szalone!
Chyba
najbardziej znanym miejscem w Tokyo jest Shibuya, gdzie obowiązkowo trzeba
przejść przez ruchliwe skrzyżowanie. Na nieszczęście, padał deszcz. Ale i tak
udało mi się zrobić zdjęcie rzeźby psa. Jak głosi historia, pies o imieniu
Hachiko czekał na stacji Shibuya na swojego pana przez 10 lat...
Obecnie Shibuya
jest centrum mody, szczególnie dla młodych. Jakby tego było mało, następnie
dokopałem się do dzielnicy Ginza, w której też roi się od sklepów i centrów
handlowych, istny zakupowy zawrót głowy. Jeszcze przed moim wyjazdem słyszałem
plotki, jako że wilu ludzie przybywa tam po zakup deski sedesowej... i uwaga,
uwaga, to prawda! A co w tym takiego ekscytującego? Otóż japońskie toalety mają
więcej elektroniki niż niejeden samochód, a deski sedesowe są podgrzewane, co w
zimie jest bezcenne.
Dla fanów nieco
innych wrażeń, można wstąpić do któregoś z barów w dzielnicy Kabukicho, gdzie
się dzieje. Wiecie, centrum handlu i rozrywki, ale tej dla dorosłych!
Kolejnego dnia odwiedziłem najstarszą buddyjską
świątynię w Tokyo - Sensoji i udałem się na zakupy pamiątkarskie - ostrzegam,
jest w czym wybierać. Zobaczyłem również z bliska wieżę telewizyjną Tokyo
Skytree i zrobiłem zdjęcie tego... cokolwiek to jest.
Ostatnim celem
mojej podróży było Sapporo, gdzie na stadionie Okurayama kibicowałem naszym
skoczkom narciarskim w zdobywaniu
medali. Oczywiście Polak wygrał, a mnie odmarzł tyłek. Emocje były ogromne, ale
jak dla nie, małego krecika, to dużo łatwiej oglądać skoki narciarskie w
telewizji, bez powtórek ciężko było zanotować jak daleko kto skoczył.
Samo Sapporo to
niezbyt wielkie miasto, ale mają muzeum piwa, które również odwiedziłem. Miałem
szczęście trafić na ostatni dzień festiwalu śniegu. Cała przestrzeń wielkiego
parku miejskiego została zaaranżowana na wytawę rzeźb ze śniegu. Co jakiś czas
dochodziłem do ogromnych śniegowych konstrukcji - prawdziwych rozmiarów zamki,
domostwa i twierdze, gdzie o okreslonym czasie odbywała się projekcja filmu w
formie pokazu świateł zsynchronizowanyh z dźwiękiem, grali nawet Gwiezdne
Wojny!
No i jak to na każdym festiwalu, nikt nie może przejść głodny.
Ciężko było odlatywać
z tej pięknej krainy, gdzie każde miasto ma swój niepowtarzalny urok, ale
kolejne podróże czekają!