Translate

piątek, 18 listopada 2016

Morskie szaleństwo

Pewnego listopadowego dnia do mojej dwunożnej zadzwonił telefon:
- Cześć!
- Cześć!
- Co robisz w długi weekend?
- Hmm... W sumie nie myślałam jeszcze o tym, a czemu pytasz?
- No, to jedziesz ze mną nad morze!
- Yyyy..... Co?! 
- No nad morze jedziemy! Chcę morze! 
- Ale jak to? Tak teraz?
- No nie teraz tylko w następny piątek!
- Ale... ale.... ale.... Zaskoczyłaś mnie... 
- No to jedziesz ze mną?
- Yyyy.... W sumie mogę, ale...
- To super! Rezerwuję bilety! To pa!
- Yyyy... Pa... 

Słuchałem tej rozmowy ze zdziwieniem ale i radością, bo wszystko wskazywało na to, że czeka mnie kolejna podróż. I nie zawiodłem się. Mimo zaskoczenia i spontaniczności decyzji dwunożna z przyjaciółką i ze mną oczywiście jakiś tydzień później znalazły się nad Morzem Bałtyckim.
Nasza wycieczka ruszyła do Gdańska w środku nocy i rozpoczęła się od ćwiczenia umiejętności zasypiania w różnych dziwnych pozycjach ze skutkiem pozytywnym. O dziwo każdy się wyspał. Pierwsze swoje kroki skierowaliśmy na przystanek SKM i wyruszyliśmy do Spotu, bo się dwunożnej ubzdurało molo. Molo jak molo - trochę desek nad wodą. Ale myśl, że jesteśmy tu w połowie listopada dawała nam mnóstwo frajdy. Ciągle nie dowierzaliśmy, że jesteśmy tam naprawdę. 
 
Jak widać ptactwo rozmaite dopisało. Łabędzie nieco bezczelnie dobierały się do tego, co niekoniecznie dla nich dobre. Trudno jednak odmówić części kanapki, gdy takie ptaszysko idzie w twoim kierunku, kłapiąc przy tym znacząco dziobem. Nawet rękawiczkom się dostało. W zasadzie nie wiadomo za co.
 
Oczywiście przeszliśmy do końca molo. Skoro już tu trafiliśmy. Dodam, że dla nas wszystkich był to debiut w tym miejscu, więc pamiątkowe zdjęcia się pojawiły obowiązkowo. 
Poza tym okazało się, że tego dnia w Sopocie odbywa się parada starych wozów strażackich i innych zabytkowych samochodów. Chętnie przyjrzeliśmy się im z bliska. 
 I spotkaliśmy taki oto dziw architektury:
Dzień mieliśmy zamiar zakończyć spacerując po Gdyni. Jednak z uwagi na kilka niesprzyjających czynników, takich jak między innymi niesforne buty, skończyliśmy oglądając mecz. I to też nie do końca się nam udało, bo zmęczeni podróżą zasnęliśmy w czasie reklam po pierwszej połowie. Na szczęście mecz wygraliśmy!
Kolejnego dnia poniosło nas do Władysławowa. Ten dzień prawie cały spędziliśmy spacerując po plaży. 
Czyżby nowy gatunek mewy?
Oczywiście z przerwą na obiad. Co okazało się dość trudne w tym okresie. Uznaliśmy bowiem zgodnie, że o tej porze roku we Władysławowie żyją i dobrze się mają głównie koty. One były dosłownie wszędzie i to w ilościach rzucających się w oczy. Wyglądały na bardzo dobrze odżywione, żeby nie powiedzieć spasione. Uwaga idzie sroga zima! Koty żrą na potęgę!
Niestety tylko kotów we Władysławowie było wiele. Za to miejsc, gdzie można kupić pamiątkę czy coś zjeść jak na lekarstwo. Zresztą, niech ten widok mówi sam za siebie. 
Gdy jakimś cudem zjadłyśmy obiad, wróciliśmy na plażę, by jeszcze choć przez chwilę po prostu popatrzeć na morze. Przeszliśmy się też do portu.
Pożegnaliśmy morze, ale to nie był jeszcze koniec wycieczki. Wracaliśmy nocą z Gdańska i korzystając z okazji postanowiliśmy go wieczorem zwiedzić. Pozdrowiliśmy Neptuna i z żalem wróciliśmy do domu. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz