Translate

czwartek, 27 października 2016

Gapiąc się w jeziora toń, bez pośpiechu, Boże broń!

Z oknem jesienie, zimno pochmurnie. Umilam sobie więc ten czas muzyką z kategorii turystycznej. I w ten sposób przez przypadek usłyszałem zabawne, lecz jak prawdziwe słowa piosenki "Kiwa łajbą", która przypomniała nam zeszłoroczny pobyt na Mazurach. 
Piosenka ta mówi o czynności, która podczas pobytu szczurów (lub kretów) lądowych na pokładzie jachtu miewa miejsce częściej, niż gdy przebywają na nim wilki morskie. Kto ciekawy, może posłuchać, kto zorientowany, wie o co chodzi. Nas szczęśliwie ominęła ta "przyjemność", chociaż podczas klarowania pokładu w głowie się kręciło. A było tak:
Przyjaciółka dwunożnej zaproponowała nam wspólny wyjazd do jej wujka, który mieszka w okolicy Giżycka. Oczywiście przyjęliśmy propozycję z wielkim entuzjazmem. Żadne z nas nie było wcześniej w Krainie Wielkich Jezior. Grzech nie skorzystać! No więc ruszyliśmy. Na miejscu byliśmy bardzo wcześnie, ponieważ podróżowaliśmy nocą a mimo, że w nocy nie zmrużyliśmy oka, dzień zaczął się pracowicie. Od klarowania jachtów. Nasz gospodarz, wujek Magdy, bowiem ma swoje jachty, które czarteruje. Pomogliśmy u więc, by szybciej móc wypłynąć na jezioro. A to było bardzo przyjemne. Tego dnia poznaliśmy co to znaczy Frajda. A takie imię nosiła szalupa, którą pływaliśmy. Frajda to była, ale jak wiało i żagle się kładły... Tu akurat spokojnie za sterami debiutował Przemek pod czujnym okiem kapitana :) 
Chociaż najlepiej i tak bawiliśmy się na łódeczce wiosłowej, którą nieoficjalnie ochrzciliśmy Maleńką. Maleńka rozmiarem jednakże wielka duchem! Dostarczyła nam wiele emocji! 
Na Maleńkiej przeżyliśmy wspaniały rejs. Wyobraźcie sobie jak nami rzucało, gdy w pobliżu przepływała ogromna motorówka. Nie do opisania! Ostatecznie nie było na nas suchej nitki a na mnie ani kawałka sierści, ponieważ w Wilkasach złapał nas deszcz. Wróciliśmy cali mokrzy i zmarznięci. Mówię Wam, wkładałem łapki do wody w jeziorze i wydawała się ona cieplejsza niż powietrze. Wyobrażacie sobie to? Ale  to są wspaniałe wspomnienia. A i nawet to, że podczas snu dalej czuliśmy jakbyśmy dryfowali na falach...
Mieliśmy też szczęście trafić na Mazury Air Show i podziwiać pokazy lotnicze. Nasze panie rozłożyły się na dziobie jachtu, zostawiając stery męskiej części załogi. Wypłynęliśmy na Niegocin i obserwowaliśmy akrobacje na niebie. Wieczorem obchody uwiecznił pokaz sztucznych ogni. 
Oczywiście nie tylko pływaliśmy. Zrobiliśmy dwie większe wycieczki po okolicznych atrakcjach. Każda z nich w innym kierunku. Pierwsza do Gierłoży, gdzie znajduje się Wilczy Szaniec. Historyczna kwatera Adolfa Hitlera. Brrr... Aż ciarki przechodzą na myśl, że to tu w czasie II wojny światowej żył i podejmował decyzje o życiu i śmierci innych. Tu także dokonano na niego nieudanego zamachu. Trudno sobie wyobrazić jak to wszytko było potężne, patrząc na te ruiny, które zostały wysadzone w powietrze, a zniszczenia tego dokonali sami Niemcy. 
Tego samego dnia pojechaliśmy do Reszla. Dowiedzieliśmy się, że są tam warte odwiedzenia punkty widokowe. Odwiedziliśmy obydwa. Jeden mieści się na wieży zamkowej, drugi na wieży kościelnej. Z obu widać miasto z zlotu ptaka, jednak wieża kościelna daje widoki ciekawsze. 
Druga wycieczka - w przeciwnym kierunku - doprowadziła nas do Parku Dzikich Zwierząt w Kadzidłowie. Park ten funkcjonuje trochę jak rezerwat. Przebywają w nim zwierzęta, które z różnych powodów nie mogą już żyć w środowisku naturalnym, są to na przykład bociany wyrzucone z gniazd, ranne i wyleczone. Zwierzęta, które od małego wychowywał człowiek, bo zostały osierocone, Nie był to czas stracony.
Wracając z Kadzidłowa zobaczyliśmy Mikołajki - wrażenie? Jeden wielki port jachtowy. Korzystając jednak z okazji, że byliśmy tak niedaleko - wybraliśmy się nad największe jezioro w Polsce - Śniardwy. I pomimo dziurawej drogi i niepewnej pogody było to miejsce warte odwiedzenia. 
Mazury pożegnały nas pięknym zachodem słońca.
Był to nasz ostatni wieczór nad Niegocinem... Jednak nie ostatni w podróży. Korzystając z namiotu w bagażniku postanowiliśmy zaryzykować kilkudniowy wypad nad morze. Był to krótki pobyt, zdjęć mamy niewiele, ja prawdę mówiąc nie mam żadnego. Ale w ciągu tych kilku dni zobaczyliśmy Hel, Władysławowo, Rozewie. Oto te nieliczne zdjęcia, które zrobiliśmy podczas krótkiego pobytu nad Bałtykiem.Większość czasu jednak leżeliśmy plaskiem lub pluskaliśmy się w chłodnej, morskiej wodzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz