Wiecie, po tym jak mi
wywiało wiecie co w Ningbo i przymroziło nosek w Hangzhou, bardzo się cieszyłem
na odrobinę dobrej pogody w Wietnamie. Według mojej kreciej logiki: Wietnam =
południe = cieplejsze klimaty. Niestety niezbyt mi ta logika wyszła bo dalej
było zimno i ponuro. Ale za to bardzo wesoło, ponieważ kibice piłki nożnej
wspierali swoją narodową drużynę i chyba połowa mieszkańców Hanoi wyszła na
ulice. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem ile motocykli jeździ po tym mieście.
Serio, przejście przez ulicę zajmowało dobre 5 minut bo światła to są tak pro
forma tylko. Przez cały weekend pod wieczór, niektóre odcinki miasta były
zamknięte ze względu na przejazd ogromnej grupy motocyklistów.
Jak już się pogodziłem z
tym, że słońca nie zobaczę, to od razu pierwszego dnia poszedłem do Hiltona -
powiedzieli mi, że to dobre miejsce żeby zacząć zwiedzanie miejsc historycznych
stolicy Wietnamu. Oczekiwałem, no wiecie, wypasionego hotelu, a trafiłem do
więzienia. Więzienie Hoa Lo było było nazywane Hiltonem przez osadzonych tam
więźniów politycznych ze Stanów zjednoczonych podczas wojny w Wietnamie, i
nazwa już się przyjęła. Może nie jest to miejsce tak wygodne jak sam hotel, ale
tunele były tam ciekawe.
Podczas całego pobytu
mieszkałem w Old Quarter czyli zabytkowej dzielnicy miasta. Bardzo wygodna
lokalizacja dla zwiedzających z główną atrakcją, którą stanowi gotycka Katedra
św. Józefa zbudowana 120 lat temu.
Centrum miasta stanowi
jezioro Hoan Kiem, z którym związana jest dość osobliwa legenda. Otóż jakoś w
1428 roku cesarz Le Loi pływał łódką po tym jeziorze i wtedy Złoty Bóg Żółw
kazał mu zwrócić magiczny miecz. Po wielu walkach w obronie kraju, cesarz
spełnił prośbę boga i zmieniła nazwę jeziora w celu upamiętnienia tego
wydarzenia. Od tego czasu jest to święte miejsce żółwi, a ostatni
przedstawiciel gatunku swinhoe został wyłowiony w 2016 roku i ważył 200
kilogramów! Na brzegu jeziora można podziwiać słynną świątynie Ngoc Son, której
bram strzegą dwa tygrysy (zdjęcia za dnia i nocą).
Po drugiej stronie
jeziora, szczególnie w weekendy, ulice wręcz roją się od ulicznych sprzedawców.
Na bazarku można kupić wiele rzeczy, poczynając od pamiątek, przez całkiem
nieużyteczne pierdółki po podróbki znanych marek odzieży i bardzo przydatne
kurtki przeciwdeszczowe. Te ostatnie cieszyły się wielką popularnością
szczególnie wśród turystów, którzy podobnie jak ja mieli nadzieję, że znajda
się w nieco cieplejszych klimatach. Za dnia jednak ta sama ulica roi się od
przechodniów i motocyklistów walczących o przejście/przejazd. Tak pewnego dnia
obserwowałem sobie ten niesamowity ruch uliczny z balkonu małej kawiarenki,
pijąc małą czarną, jak na małego czarnego krecika przystało.
Dalej poszedłem zobaczyć
stare mury miejskie i całkiem niespodziewanie trafiłem na market warzywny, a
później taką oto osobliwą budowlę:
Innym wartym zobaczenia
zabytkiem jest Świątynia Literatury, zbudowana w celu uhonorowania Konfucjusza,
oraz miejsce nadawania doktoratów. Tam spotkałem grupkę dzieci z pobliskiej
szkoły językowej, które bardzo chciały wiedzieć skąd jestem i jak podoba mi się
w Wietnamie.
Po drodze do słynnego
Mauzoleum Ho Chi Minh (które jest otwarte jedynie w porannych godzinach),
mogłem podziwiać Flag Tower, która jest symbolem miasta. Każda flaga wisi na
niej przez około 3 tygodnie, co daje nam 20 flag rocznie!
Obok Mauzoleum znajduje
się Ba Dinh Square, miejsce, w którym Ho Chi Minh czytał deklarację
niepodległości w 1945 roku, a lata później odbył się tam jego pogrzeb. Plac
jest otoczony budynkami rządowymi i
odbywają się tam wszystkie parady i obchody ważnych uroczystości państwowych.
Nocą i w weekendy jest to zaś miejsce spotkań i rodzinnych spacerów.
Ostatnim miejsce na mojej
liście, w zasadzie nie było tego na mojej liście, było Jezioro Zachodnie - o
wiele większe od Hoan Kiem. I nie wiedzieć czemu postanowiłem przedreptać je
dookoła. Najpierw chciałem z bliska zobaczyć najstarszą świątynię w mieście -
Tran Quoc, a później zachciało mi się kawy z widokiem na jezioro i poznałem
taką miłą białą kurkę...i za nią trafiłem na pole golfowe, a dalej na ogródki
działkowe przerobione na kafejki, bar pod strzechą, piękne instalacje kwiatowe
i lunapark. W pewnym momencie już myślałem, że wszystkie tajemnice miasta
zostały odkryte a tu moim oczom ukazał się kulinarny kawałek Grecji. Przez całą
drogę mijali mnie motocykliści z drzewkami mandarynkowymi i zgadnijcie co?
Trafiłem na market, skąd te drzewka brali. A później na środku ścieżki, po
której co jakiś czas mijali mnie biegacze, poznałem taką oto osobistość:
Cóż, Hanoi nie pokazało
mi zbyt wiele słońca, ale na pewno dało mi dobrego kopa by wyruszyć dalej i
zwiedzić inne zakątki tego państwa, o czym napiszę już niebawem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz