Translate

niedziela, 22 kwietnia 2018

Big Hanoi

Wiecie, po tym jak mi wywiało wiecie co w Ningbo i przymroziło nosek w Hangzhou, bardzo się cieszyłem na odrobinę dobrej pogody w Wietnamie. Według mojej kreciej logiki: Wietnam = południe = cieplejsze klimaty. Niestety niezbyt mi ta logika wyszła bo dalej było zimno i ponuro. Ale za to bardzo wesoło, ponieważ kibice piłki nożnej wspierali swoją narodową drużynę i chyba połowa mieszkańców Hanoi wyszła na ulice. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem ile motocykli jeździ po tym mieście. Serio, przejście przez ulicę zajmowało dobre 5 minut bo światła to są tak pro forma tylko. Przez cały weekend pod wieczór, niektóre odcinki miasta były zamknięte ze względu na przejazd ogromnej grupy motocyklistów.
 
Jak już się pogodziłem z tym, że słońca nie zobaczę, to od razu pierwszego dnia poszedłem do Hiltona - powiedzieli mi, że to dobre miejsce żeby zacząć zwiedzanie miejsc historycznych stolicy Wietnamu. Oczekiwałem, no wiecie, wypasionego hotelu, a trafiłem do więzienia. Więzienie Hoa Lo było było nazywane Hiltonem przez osadzonych tam więźniów politycznych ze Stanów zjednoczonych podczas wojny w Wietnamie, i nazwa już się przyjęła. Może nie jest to miejsce tak wygodne jak sam hotel, ale tunele były tam ciekawe.
Podczas całego pobytu mieszkałem w Old Quarter czyli zabytkowej dzielnicy miasta. Bardzo wygodna lokalizacja dla zwiedzających z główną atrakcją, którą stanowi gotycka Katedra św. Józefa zbudowana 120 lat temu.
 

Centrum miasta stanowi jezioro Hoan Kiem, z którym związana jest dość osobliwa legenda. Otóż jakoś w 1428 roku cesarz Le Loi pływał łódką po tym jeziorze i wtedy Złoty Bóg Żółw kazał mu zwrócić magiczny miecz. Po wielu walkach w obronie kraju, cesarz spełnił prośbę boga i zmieniła nazwę jeziora w celu upamiętnienia tego wydarzenia. Od tego czasu jest to święte miejsce żółwi, a ostatni przedstawiciel gatunku swinhoe został wyłowiony w 2016 roku i ważył 200 kilogramów! Na brzegu jeziora można podziwiać słynną świątynie Ngoc Son, której bram strzegą dwa tygrysy (zdjęcia za dnia i nocą).

 
 
 Po drugiej stronie jeziora, szczególnie w weekendy, ulice wręcz roją się od ulicznych sprzedawców. Na bazarku można kupić wiele rzeczy, poczynając od pamiątek, przez całkiem nieużyteczne pierdółki po podróbki znanych marek odzieży i bardzo przydatne kurtki przeciwdeszczowe. Te ostatnie cieszyły się wielką popularnością szczególnie wśród turystów, którzy podobnie jak ja mieli nadzieję, że znajda się w nieco cieplejszych klimatach. Za dnia jednak ta sama ulica roi się od przechodniów i motocyklistów walczących o przejście/przejazd. Tak pewnego dnia obserwowałem sobie ten niesamowity ruch uliczny z balkonu małej kawiarenki, pijąc małą czarną, jak na małego czarnego krecika przystało.
Dalej poszedłem zobaczyć stare mury miejskie i całkiem niespodziewanie trafiłem na market warzywny, a później taką oto osobliwą budowlę:




 

Innym wartym zobaczenia zabytkiem jest Świątynia Literatury, zbudowana w celu uhonorowania Konfucjusza, oraz miejsce nadawania doktoratów. Tam spotkałem grupkę dzieci z pobliskiej szkoły językowej, które bardzo chciały wiedzieć skąd jestem i jak podoba mi się w Wietnamie.
 
 
 
 
  

Po drodze do słynnego Mauzoleum Ho Chi Minh (które jest otwarte jedynie w porannych godzinach), mogłem podziwiać Flag Tower, która jest symbolem miasta. Każda flaga wisi na niej przez około 3 tygodnie, co daje nam 20 flag rocznie!



Obok Mauzoleum znajduje się Ba Dinh Square, miejsce, w którym Ho Chi Minh czytał deklarację niepodległości w 1945 roku, a lata później odbył się tam jego pogrzeb. Plac jest otoczony budynkami rządowymi  i odbywają się tam wszystkie parady i obchody ważnych uroczystości państwowych. Nocą i w weekendy jest to zaś miejsce spotkań i rodzinnych spacerów.
 
 

Ostatnim miejsce na mojej liście, w zasadzie nie było tego na mojej liście, było Jezioro Zachodnie - o wiele większe od Hoan Kiem. I nie wiedzieć czemu postanowiłem przedreptać je dookoła. Najpierw chciałem z bliska zobaczyć najstarszą świątynię w mieście - Tran Quoc, a później zachciało mi się kawy z widokiem na jezioro i poznałem taką miłą białą kurkę...i za nią trafiłem na pole golfowe, a dalej na ogródki działkowe przerobione na kafejki, bar pod strzechą, piękne instalacje kwiatowe i lunapark. W pewnym momencie już myślałem, że wszystkie tajemnice miasta zostały odkryte a tu moim oczom ukazał się kulinarny kawałek Grecji. Przez całą drogę mijali mnie motocykliści z drzewkami mandarynkowymi i zgadnijcie co? Trafiłem na market, skąd te drzewka brali. A później na środku ścieżki, po której co jakiś czas mijali mnie biegacze, poznałem taką oto osobistość:

Cóż, Hanoi nie pokazało mi zbyt wiele słońca, ale na pewno dało mi dobrego kopa by wyruszyć dalej i zwiedzić inne zakątki tego państwa, o czym napiszę już niebawem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz