Translate

piątek, 2 września 2016

Kraina stu zakrętów, tysiąca dziur, podziemi i skał

Ahoj, to my :) Wasze Kreciki! Niedawno byliśmy na kolejnej wspólnej wyprawie. Ubolewamy, że zdarzają się one tak rzadko, ale cóż, mieszkamy obecnie dość daleko od siebie. Polska i Chiny raczej ze sobą nie sąsiadują (a szkoda). Ostatnio jednak udało się nam spędzić razem trochę czasu. Pojechaliśmy więc w czwórkę - dwa krety i dwie dwunożne - w Góry Stołowe oraz do kotliny Kłodzkiej. 
To zdjęcie zrobiliśmy na Szczelińcu Wielkim, który był celem pierwszego dnia naszej wyprawy. Zanim jednak tam dotarliśmy, po drodze nieco się zawieruszyliśmy. W drodze rzucił się nam w oczy parking Batorówek. Uznaliśmy, że skoro są samochody, to pewnie to jakieś miejsce warte uwagi. Postanowiliśmy więc sprawdzić co tam jest. Jak się okazało rozpoczynał się tam szlak, przy którym wyrosły takie wspaniałe okazy.
Czyż to nie piękny Borowik? 
Skalnych Grzybów było znacznie więcej, chociaż niektóre ciężko było zidentyfikować, a jak wiadomo - nie znasz grzyba - nie zrywaj. Poza tym w czwórkę raczej nie podołalibyśmy takiej ilości grzybowej. Dlatego też większość grzybów pozostała jednak na swoim miejscu. :) Następnie ruszyliśmy w drogę w kierunku Szczelińca Wielkiego. I tu wyjaśni się nieco tytuł postu. To była istna droga przez mękę. 6 km jechaliśmy około pół godziny, jeśli nie dłużej. Szybciej się nie dało, chyba, że mielibyśmy w planach spektakularne urwanie zawieszenia. Znak, który mówił o uszkodzonej nawierzchni pojawiał się już wcześniej na naszej drodze, ale w tym miejscu znak nie powinien mówić o dziurach w drodze a o fragmentach drogi wśród tysiąca dziur! Nie zepsuło nam to jednak wycieczki. Szczeliniec Wielki przeszedł wszelkie nasze oczekiwania. Wprawdzie wejście na szczyt okazało się gigantyczną klatką schodową, ale warto było owe schody pokonać. 
Na szczycie, na tarasie przy schronisku, czekała nas szybka regeneracja sił, strawa, napoje i widoki :) 
Wówczas nie spodziewaliśmy się jeszcze jak fantastyczna przygoda czeka nas za bramą szlaku turystycznego... Skałki, szczeliny, przeprawy pomiędzy głazami i wspinaczki na skałki oraz drzewa :)
W tym miejscu się zatrzymamy, ponieważ to drzewo napędziło nam sporo strachu. Kasia postanowiła poczuć się jak król Julian i zawisła na drzewie udając lemura, jak zresztą widać na załączonym zdjęciu. Gdy z niego schodziła zakołysała lekko drzewem a do naszych uszu dotarł niepokojący odgłos, jakiś szum... nie... brzęczenie raczej... brzmi jak jakieś osy... Porozumiewawczo spojrzeliśmy na siebie... OSY! Uciekamy! Czym prędzej opuściliśmy to miejsce w obawie przed atakiem roju, który broni swojego gniazda. Matko, pewnie na tym drzewie było! Oddaliliśmy się, ale brzęczenie nie ustawało, co więcej, było coraz bliżej. O nie! Już jest po nas! Nagle nad skałą pojawił się jakiś dziwny obiekt latający, jednak nijak nie przypominał on swoim wyglądem roju os. Faktycznie, nie były to osy, pszczoły, czy szerszenie. Niezidentyfikowanym obiektem brzęczącym okazał się... dron. No nie powiem, poczuliśmy ulgę, ale też śmieliśmy się z samych siebie. Bo kto to widział uciekać przed dronem?  Po tej zabawnej ucieczce kontynuowaliśmy zwiedzanie bez większych przygód. Przeciskaliśmy się przez szczeliny, właziliśmy na skałki i przy tym świetnie się bawiliśmy. 

 
To był długi i udany dzień, ale to jeszcze nie był jego koniec. Zatrzymaliśmy się w Dusznikach Zdroju. Tam, jak się dowiedzieliśmy od właściciela pensjonatu, odbywają się pokazy kolorowej fontanny. Jest to najwyższa w Polce fontanna, dodatkowo wykonuje niemalże taneczne układy przy muzyce. Nagraliśmy fragment, który najbardziej nam się spodobał. 
Kolejny dzień przywitał nas deszczem. W związku z tym ogłosiliśmy niedzielę dniem muzealnym. Na pierwszy ogień - Muzeum Papiernictwa w Dusznikach Zdroju. Dowiedzieliśmy się jak czerpie się papier, jak wygląda drewno oczyszczone z kory i żywicy. Zobaczyłyśmy proces ręcznej produkcji papieru a także cudeńka jakie mogą z niego powstać. 
 
Ciekawe kto zgadnie co to jest? 
Kolejnym miejscem, do którego się udaliśmy była Kudowa Zdrój. Tam najpierw zobaczyliśmy kaplicę czaszek. Miejsce dość ponure, jeżeli wziąć pod uwagę fakt, że wszystkie te czaszki i kości są autentyczne i należały do ofiar wojen i innych nieszczęść. 
By nieco poprawić sobie nastrój, wbrew nieprzychylnej pogodzie, udaliśmy się do parku zdrojowego. Zaczerpnęliśmy wody mineralnej i spacerowaliśmy w pięknym, choć deszczowym otoczeniu. 
Ostatnim i jednocześnie najbardziej wyczekiwanym przez nas miejscem, był Szlak Ginących Zawodów. Tam można było przenieść się w czasie i pobawić kołem garncarskim, wspiąć na stary młyn czy wczuć się w rolę kowala. 
A jak wiadomo kowal kiedyś robił za stomatologa ;) Jacyś chętni?
A może podkuć?
W drodze do samochodu zauważyliśmy jak blisko granicy się znajdujemy. Nie sposób nie skorzystać z okazji, i uzupełniliśmy więc zapasy Studenckiej i nie tylko. Poza tym to jak powrót do korzeni. W końcu jeden z nas pochodzi z Czech. Ten dzień zakończyłyśmy spacerem w parku zdrojowym w Dusznikach Zdroju, gdzie z drzewa spadły między innymi takie giganty. Niewielki kasztanek... 
Był też szyszunia i żołądź. A w ogóle, jak to będzie brzmiało w zdrobnieniu? Żołądek? Niezależnie od odmiany, żołądki zaspokoiłyśmy pyszną kolacją i z utęsknieniem czekaliśmy na kolejny dzień, który zapowiadał się nie mniej ciekawie. A rozpoczął się on wcześnie. Gdy mgły wciąż osiadały sennie w dolinach, my zasiadałyśmy na skalnych tronach. 
Rozpoczęłyśmy ten uroczy dzień w rezerwacie Błędne Skały. Nawet dla nas znalazły się odpowiednie szczeliny. Patrząc na nie zastanawiamy się jak powstały. Tak, wiemy, to się nazywa erozja. Ale jakże piękne jej skutki. Woda i wiatr stworzyły fantastyczny plac zabaw. Bawiliśmy się więc.
Nasza szczelinka :)
 Jak przejść?
 Zdobyłam skałę...
 i będę jej bronić! 
 I będę ją podziwiać...
i na niej odpoczywać! 
A odpoczynek był potrzebny, bo, jak na krety przystało, resztę dnia mieliśmy spędzić w podziemiach. Sami zresztą zobaczcie do czego się dokopaliśmy! 
Tak! To złoto! Nic dziwnego, skoro tym razem nasze tunele skrzyżowały się z tunelami kopalni złota w Złotym Stoku. A czekało nas tu wiele frajdy. Najpierw zwiedziliśmy tunel, do którego się dokopaliśmy. Spotkaliśmy tam panią Martę, która opowiedziała nam o tym jak wydobywano złoto i co oprócz niego pozyskiwano w kopalni. Ciekawe kto się domyśla co to było? Podpowiem, trujące! W kopalni znajduje się także podziemny wodospad oraz tramwaj, który wywiózł nas na powierzchnię kopalni. Ale to nie był koniec podziemnych podróży. 
Oprócz podróży tramwajem płynęliśmy także łódką po Sztolni Gertruda. To był bardzo podziemny czas, jak na krety przystało. Ha, wreszcie to my dyktowaliśmy warunki! Gdy tylko wydostaliśmy się na zewnątrz, mogliśmy spróbować swoich sił w płukaniu złota. I udało nam się go trochę znaleźć. O! Widzicie jak błyszczy? 
Ciekawostką kopalni jest ściana wypełniona tabliczkami. Niektóre zawierają wyjątkowe perełki - błyskotliwe myśli. Warto poczytać.
Jeżeli myślicie, że to był koniec podziemnych spacerów to musimy Was rozczarować! Podziemne spacery kontynuowaliśmy w Kłodzku, gdzie zdobyliśmy słynną twierdzę. 
Zdobyliśmy to teraz pilnujemy!
 A to obiecane podziemia. Pod twierdzą znajdują się labirynty. A właściwie korytarze minerskie, które odgrywały ważną rolę w obronie twierdzy. W tym wypadku cała nasza czwórka cieszyła się ze swojego plugawego wzrostu. Niektórzy pokonywali owe labirynty zgięci wpół. Jak dowiedzieliśmy się od naszego przewodnika ówcześni żołnierze wybierani byli spośród niższych mężczyzn. Nic dziwnego. 
Gdy wyszliśmy z podziemi udaliśmy się na górną część twierdzy, zwiedzaliśmy poszczególne jej wnętrza ale udaliśmy się także do jej wysokiej części, skąd podziwialiśmy panoramę Kłodzka.
Mogliśmy się poczuć jak dowódcy :) 
A oto Rudy. A w zasadzie jego bliźniak. W tej twierdzy kręcono część scen do "Czterech pancernych".
I to już prawie koniec naszej wyprawy. Oprócz samej twierdzy podziwialiśmy część starego miasta. Kłodzko, a przynajmniej ta jego część, zrobiła na nas pozytywne wrażenie. 
Te wszystkie wspaniałości udało nam się zobaczyć w ciągu trzech dni. Nie wiemy kto i w jaki sposób rozciągnął te dni do granic wytrzymałości. Zdajemy sobie sprawę, że wiele miejsc w tej okolicy jeszcze zostało nam do odkrycia. Niestety czas nieco nas ograniczał, ale myślimy, że uda się nam wrócić w Góry Stołowe i okolice. To były intensywne dni, ale pozwoliły nam odpocząć. A teraz czas wracać do obowiązków. Nie znaczy to jednak, że żegnamy się z Wami. Mamy jeszcze wiele do opowiedzenia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz