Zima nie jest najprzyjemniejszą porą roku na podróże, no chyba, że do ciepłych krajów, ale mimo to wybrałem się z moją dwunożną i jej ekipą nad morze. Bynajmniej nie tropikalne, a Bałtyckie.
Najpierw zawitaliśmy do Gdańska. Tam jedna z dwunożnych z rezygnacją w głosie stwierdziła "Pierwszy dzień ferii, szósta rano, a ja i tak nie śpię!" No tak - nie wspomniałem, że znaczna część ekipy to nauczycielki... Więc o szóstej rano, zamiast przewracać się na drugi bok, wylądowaliśmy na dworcu w Gdańsku. Jednak tylko po to, by wsiąść do SKM-ki i pojechać do Sopotu, gdyż tam mieliśmy nocleg i zamierzaliśmy spędzić pierwszy dzień. Najpierw udaliśmy się na sopockie molo. O poranku zatoka niemal zlewała się z niebem. Wszystko było szaroniebieskie a horyzont prawie niewidoczny.
Niestety kolory te były spowodowane tym, że padało, więc mokrzy poszliśmy na kawę, byle nie marznąć. Przy okazji pochłonęliśmy pyszne ciacha. Szukajcie Kavy na Monciaku :P
Ten dzień nie należał do zbyt owocnych, jeżeli chodzi o zwiedzanie. Pogoda i zmęczenie nocną podróżą dało o sobie znać. Oprócz mola, odwiedziliśmy tylko latarnię morską i jej okolicę.
Dostaliśmy nawet certyfikat!
A gdy się nieco rozpogodziło - to znaczy przestało padać - udaliśmy się na spacer wzdłuż plaży. Towarzyszyły nam łabędzie. Zresztą wystarczy sprawiać wrażenie kogoś, kto ma przy sobie coś do jedzenia żeby przyszły i towarzyszyły podczas spaceru.
Kto wie, może nawet okażą nam miłość?
Ewentualnie podczas desantu...
... spróbują zjeść NAS!
Po zwiedzaniu udało się damskiej części ekipy otrzymać róże - od młodych, miłych mężczyzn, rozdających je na dworcu w Sopocie - jak twierdzili z okazji brzydkiej pogody. Bardzo miły gest.
Jedna miała nawet podwójny środek!
Róże niestety zostały w Sopocie, ale pamiątkowe zdjęcie jest. Większość wieczoru spędziliśmy grając w Uno i rozgrzewając się zacnym winem. Kolejnego dnia wybraliśmy się w dwa miejsca. najpierw do Gdyni Orłowa - zobaczyć klif. I jak się okazało w samą porę, bo tydzień później zmienił swój kształt przez osuwisko. Ale zanim się osunął wyglądał tak:
Nawet udało się nam zobaczyć tęczę!
Podeszliśmy trochę bliżej. Dobrze, że się nie zawalił gdy pozowaliśmy :P
Po zrobieniu kilku zdjęć pojechaliśmy do Władysławowa, bo tam jest morze, a nie zatoka i widać prawdziwe fale! Dlatego wsiedliśmy do pociągu i w drogę!
Dla tych fal warto było.
Tak upłynął nam drugi dzień wycieczki.
Ostatniego dnia pojechaliśmy do Gdańska i łaziliśmy po nim prawie do północy.
Zanim jednak wyruszyliśmy postanowiliśmy uwiecznić Krzywy Domek, koło którego przechodziliśmy kilka razy dziennie. Ciekawy obiekt. Poszliśmy też do naleśnikarni w okolicach dworca. Polecamy!
Zwiedzanie Gdańska zaczęliśmy od Stoczni Gdańskiej
Tak wygląda z perspektywy stacji SKM
A tu już pomnik upamiętniający poległych stoczniowców.
Tu słynna brama nr 2. Za nią kryje się obecnie Centrum Solidarności. W nim wystawy, biblioteka oraz taras widokowy.
Prawdę powiedziawszy widok z tarasu ładny nie jest. Co najwyżej ciekawy - z jednej strony widać żurawie stoczniowe. Z drugiej pomnik, jednak mamy żal do architekta, że na tarasie widokowym nie pozostawił miejsca na widoki. Wiele zasłaniają metalowe konstrukcje. No cóż, widocznie był niższy od nas i nie musiał się schylać i zaglądać. Sam budynek również budzi mieszane uczucia - nie wszystkim się podoba, choć mi akurat tak. Podoba mi się użycie rdzawej barwy - jakby w nawiązaniu do tego, że stocznia to miejsce, gdzie buduje się i naprawia statki.
Potem przespacerowaliśmy się po centrum Gdańska - udało mi się znów spotkać Neptuna. Ostatnio chyba jednak zapomniałem zrobić sobie z nim zdjęcie.
W tym czasie w centrum spotkaliśmy jeszcze świąteczne dekoracje. Wieczorem pięknie świeciły. W ciągu dnia tylko te lwy przyciągnęły nasza uwagę nad Motławą.
No i kamieniczki, w sumie podobne jak te Wrocławskie :) A może dlatego tak myślę, że obydwa miasta odwiedziłem niedługo po sobie.
Po spacerze w centrum udaliśmy się do Oliwy - by zboczyć słynne zabytkowe organy. Znajdują się w tej katedrze.
Doszliśmy do wniosku, że znacznie okazalej muszą wyglądać w dzień, gdy słońce przebija się przez szkło witraża. Jednak wieczorem w tym czasie w parku oliwskim odbywała się ciągle świąteczna iluminacja świetlna - mieliśmy szczęście - była zamykana kilka dni później.
Gdy wróciliśmy do centrum obejrzeliśmy też tamtejsze światełka.
Po tym wypadzie polubiliśmy Sopot - wcześniej tylko przez niego "przebiegliśmy", a tym czasem miasto okazało się całkiem sympatyczne. Poza tym ogromna ilość jodu jaka powinna być w powietrzu w czasie sztormu, została przez nas powdychana. Trójmiasto zimą nie tętni szczególnie życiem, ale w lecie pewnie jest nie do zniesienia przez tłumy. Dlatego chyba jednak będę odwiedzać je poza sezonem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz