Translate

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Bardzo wiosenna wyprawa

Zamiast robić sobie żarty postanowiłem prima aprilis spędzić na wycieczce. W koncu to jest to, co kreciki lubią najbardziej. Postanowiłem więc zebrać ekipę i ruszyć na prawdziwie wiosenną wyprawę. Jej celem bowiem były krokusy w Tatrach. Pojechaliśmy więc tu!

Pierwszym pomysłem była Dolina Chochołowska. Jednak po przemyśleniu sprawy wybraliśmy dolinę Kościeliską. Jak się okazało, poniekąd słusznie. Poniekąd, bo ze zdjęć znalezionych w sieci wynika, że w Chochołowskiej krokusów było więcej. Jednak jeszcze większy był tłum. Więc Chochołowska za rok, ale zaraz po wschodzie słońca, nim się zrobi z niej Marszałkowska w godzinach szczytu :) Tym razem zadowoliliśmy się doliną Kościeliską, która, mimo, że mniej okwiecona, okazała się bardzo malownicza. 
Wyprawę zaczęliśmy wcześnie rano. Budzik zadzwonił bezlitośnie o 4.30, ale w takim celu warto było skrócić sen:) Droga przebiegła nader spokojnie. Obeszło się bez korków. Na szczęście ;) 
Kościelisko przywitało nas piękną pogodą. O tej porze kursujące tam bryczki jeszcze nie jeździły, a koniki posilały się przed długim dniem. 
 Już na początku zainteresowało nas zbocze z poprzewracanymi drzewami. Jednak tabliczka obok informowała na co las potrzebuje martwych drzew. Rzeczywiście są potrzebne! Dalszy odcinek prowadził nas leniwie przez polanę.Obok szumiał potok, słońce wspinało się coraz wyżej na niebie. No, żyć nie umierać!
Po drodze mijaliśmy skały, potok, kapliczki, ławeczki. W pobliżu są też dwie jaskinie, ale tylko ja pałałem entuzjazmem do czołgania się po skalnych tunelach. No trudno. Jakoś to wybaczę dwunożnym. 
 
Oczywiście były także KROKUSY! W zasadzie od początku naszej drogi się pojawiły. Najwięcej ich jednak spotkaliśmy w pobliżu schroniska na Hali Ornak. Ale po kolei. Te maluchy spotkaliśmy po drodze.
A te już przy schronisku :) 
Jak widać, dość sporo osób było tego dnia w tym schronisku. Postanowiliśmy więc udać się w nieco spokojniejsze miejsce. Smreczyński staw. Jest niedaleko - tylko 30 minut spaceru. Choć lekko męczącego spaceru. Szczególnie, że szlak miejscami był oblodzony.  
A na końcu oblodzonego szlaku... Oblodzony staw. Jednak to miejsce wręcz emanuje spokojem i ma w sobie coś co sprawia, że można tak siedzieć, czy stać i po prostu patrzeć... 
Potem spokojnie udaliśmy się w drogę powrotną. Zrobiliśmy ostatnie zdjęcia, ostatni raz spojrzeliśmy na krokusy. 

Zgłodnieliśmy, więc po wyjściu z doliny udaliśmy się na Krupówki na obiad...
Po późnym obiedzie wróciliśmy do domu, lecz po drodze podziwialiśmy jeszcze z daleka zachód słońca nad Tatrami. Niestety nie udało się porządnie go uwiecznić, a tylko tak: 
To był piękny dzień :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz