Translate

sobota, 10 grudnia 2016

Sielsko - anielsko

Rok temu dowiedziałem się o festiwalu "Anioł w miasteczku". Wtedy w terminie, w którym się odbywał mieliśmy inne plany, ale postanowiliśmy z dwunożną, że za rok pojedziemy. Rok minął i choć mamy ostatnio zwariowany czas postanowiliśmy jednak wybrać się do Lanckorony.
Jeszcze przed wjazdem do miasteczka zauważyliśmy przepiękny stary most z Archaniołami na kolumnach. Jak się okazało były to fragmenty dróżek kalwaryjskich związanych z pobliską Kalwarią Zebrzydowską. 
To był dla nas jednak tylko krótki przystanek przed właściwym celem podróży. Lanckorona. Miejsce, gdzie naprawdę zatrzymał się czas... 
Udało mi  się też zrobić zakupy w tradycyjnej, pachnącej świeżym chlebem piekarni.
Miejsce bardzo urokliwe. Dlaczego pojechaliśmy akurat tam? O Lanckoronie przeczytaliśmy dawno temu artykuł w Internecie. Już wtedy zaświtał nam w głowie pomysł, że trzeba tam pojechać, ale nigdy jakoś nie było nam po drodze. To było tylko pewne, że kiedyś tam pojedziemy. W bliżej nieokreślonej przyszłości. No i stało się to dziś, po kilku latach od pierwotnego pomysłu, by zwiedzić tą miejscowość. Dlaczego dzisiaj? Jak już pisałem, "Anioł w miasteczku". To festiwal, na który zlatują się anioły z okolicy i nie tylko. To niesamowite zobaczyć tych wszystkich uśmiechających się do siebie ludzi. Jak mówi pewna piosenka Anioły są wśród nas... Zobaczcie sami:
 Skoro pies może być Aniołem to pewnie i krecik ma szanse? Może za rok! 
A tu białe gołębie - wypuszczone w niebo wraz z życzeniami...
Moje życzenie? By ten festiwal nadal trwał, bo jest piękny. Uczy uśmiechu i dystansu do siebie. Bo gdzie indziej dorośli ludzie wychodzą publicznie na ulicę poprzebierani za anioły? Obyśmy za rok mogli tam być i zasilić anielskie grono. 
Tymczasem po anielskich zlotach postanowiliśmy skorzystać z okazji, że jesteśmy w nowym miejscu i zwiedzić znajdujące się w pobliżu ruiny zamku. 
I znów pożegnał nas zachód słońca. Cóż. Taka pora roku.
Jednak zachodzące słońce nie zakończyło zupełnie naszej wycieczki. Po drodze postanowiliśmy z przyjaciółmi zatrzymać się w Wadowicach i przejść się krótko po rynku...
i zakupić...
kremówki!
No cóż, już chyba nic nie zostało. Oblizywałem łapki :) A teraz pozwólcie, że udam się do swej norki. Jutro czeka mnie kolejna podróż. O niej innym razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz