Translate

sobota, 5 stycznia 2019

Braterska wyprawa do Szkocji

Nie, nie dwoi się Wam w oczach! Tak, kreci bracia w komplecie! Jesteście pod wrażeniem? My też! Rzadko niestety zdarza się nam podróżować razem. Na szczęście zawsze robimy przynajmniej jedną wspólną wakacyjną wyprawę. W tym roku nieco dalszą. Postanowiliśmy bowiem odwiedzić przyjaciół w Szkocji. Szczególne to odwiedziny, bo od wielu lat nie udało nam się spotkać w komplecie, całą czwórką. Od tego czasu wiele się zmieniło. Jednak nie to, że chętnie odwiedzamy przyjaciół. 
Tym razem jednak postąpiliśmy nieco nietypowo. Polecieliśmy do Glasgow przez... Londyn! I co śmieszniejsze w Londynie prawie nie wyszliśmy poza mury Victoria Coach Station. Prawie, bo wyjątkiem było to angielskie śniadanko w knajpce naprzeciwko dworca.
Co więc robiliśmy w Londynie? Tak się złożyło, że w terminie, w którym lecieliśmy do Szkocji, bilety lotnicze z Katowic do Glasgow były dość drogie - ponad 400 zł w jedną stronę. W tym samym czasie jednak loty z Katowic do Londynu kosztowały jedynie 79zł. Jest różnica, prawda? Oczywiście transfer z Luton do centrum Londynu kosztował ok £8, a dalsza podróż do Glasgow z tego co pamiętam ok £19, ale po zsumowaniu i tak się nam opłacało. Poza tym, dzięki temu udało nam się również zobaczyć przyjaciół w Swindon. Dotarliśmy na Victoria Coach Station około 10.00. Zjedliśmy śniadanie a chwilę później byliśmy już w drodze do Swindon. Tam spędziliśmy kilka godzin z przyjaciółmi: najpierw z Natalią na pogaduchach przy kawie a potem z Carolyn na pysznej włoskiej pizzy. Popołudnie było bardzo miłe, ale musieliśmy zdążyć na nocny bus do Glasgow, więc niestety trzeba było spoglądać na zegarek. Ten czas był tak intensywny, że nie pomyśleliśmy, żeby zrobić w miasteczku jakieś zdjęcia. Gdy wróciliśmy do Londynu - znów na dworzec - mieliśmy niecałą godziną do odjazdu kolejnego autobusu, więc oprócz niego nie zwiedziliśmy już nic. W drodze też nie zwiedzaliśmy - tylko czym prędzej zasnęliśmy - po tak wypełnionym podróżami dniu. 
Całe dwa tygodnie spędziliśmy w Coatbridge, skąd też raczej nie mamy wielu zdjęć. Przede wszystkim pochodzą one z Drumpellier Country Park. Może zaczniemy od tego miejsca? Choć w zasadzie odwiedziliśmy je pod koniec naszego pobytu w Coatbridge. Spędziliśmy tam miłe popołudnie na placu zabaw :)
 
 
 
 
 
 
Oczywiście czas w Coatbridge był wypełniony zabawą, grami planszowymi, grą w karty i długimi rozmowami trzech dwunożnych. Oczywiście jako przebierające łapkami kreciki musieliśmy zaprotestować i wyciągnąć nasze dwunożne na jakąś wycieczkę. Na szczęście się udało nam doczekać nieco mniej szkockiej pogody - choć przyznam, że dziw brał, gdy słyszeliśmy w telefonie, że w Polsce są straszne upały. U nas temperatura łaskawie dochodziła do 15 stopni, a czasem nawet przestawało padać. Między deszczem udało nam się zwiedzić Edynburg. Pierwsze kroki skierowaliśmy z Waverley Station na Calton Hill. Młodszy strasznie się uparł, żeby tam iść. W sumie już wiem dlaczego. Miejsce bardzo sympatyczne. Panorama Edynburga robi wrażenie!  Choć musimy przyznać, że największym wyzwaniem tego momentu było zrobienie zdjęcia bez "mistrzów drugiego planu" w postaci japońskich turystów. Chyba się udało!
 
 

Poza tym ratowaliśmy Monument Nielsona przed upadkiem. Zobaczcie jak się biedak pochylił! :) Nie wchodziliśmy na wieżę. Uznaliśmy, że i tak sporo zobaczyć można z samego wzgórza, a cena biletu wynosiła £5. A poza tym, jakby się przewrócił? Postanowiliśmy ruszyć dalej i spróbować pójść na drugie interesujące nas wzgórze - Arthur's Seat.  Postanowiliśmy spróbować przejść w stronę pałacu i wzgórza inaczej niż przez Royal Mile. Poszliśmy więc w dół ulicą i dotarliśmy w pobliże cmentarza. Dwunożna kojarzyła coś, że ten wejście na ten cmentarz znajdowało się też od strony Royal Mile i że da się przez niego przejść i skrócić sobie nieco drogę. Tak też zrobiliśmy. Jak się okazało cmentarz całkiem klimatyczny. Obok znajduje się kościół prezbiteriański.
 
Gdy przemknęliśmy przez cmentarz, znaleźliśmy się bardzo blisko pałacu. Postanowiliśmy jednak skorzystać z tymczasowej pogody i szybciutko powspinać się na Arthur's Seat. Jak się okazało to była dobra decyzja, bo niedługo po tym jak zeszliśmy na dół zaczął padać deszcz. To w zasadzie niewielki wzgórze - ma jedyne 251m. n.p.m. Mimo to daje w kość i warto idąc tam mieć wygodne, trekingowe nawet buty. Daliśmy wprawdzie radę w adidasach, ale treki byłyby znacznie wygodniejsze. Na szczycie niewiarygodnie wiało. Bardzo przypadło nam to miejsce do gustu. Przyjemny spacer, nieco wspinaczki pod koniec, widok na miasto i zatokę, dookoła skały. Piękne miejsce!
 
 
 

 
 
 
 
 
 
 
Zaraz po zejściu z wzgórza poszliśmy przyjrzeć się Pałacowi Holyrood - szkockiej siedzibie królowej brytyjskiej.
 
Potem przespacerowaliśmy się nieco Royal Mile. Mieliśmy w planach zwiedzić zamek w Edynburgu, jednak tego dnia było to już niemożliwe - okazało się, że trwają przygotowania do jakiejś wojskowej parady i nie ma już wstępu na zamek. Przynajmniej przespacerowaliśmy się Royal Mile i zjedliśmy po drodze Fish and Chips.
 
 
 Zamek udało nam się zobaczyć jedynie z daleka.
Pod koniec dnia dotarliśmy pod Scott Monument. Zrobiliśmy oczywiście pamiątkową fotkę i udaliśmy się powoli w kierunku dworca.
 
Żałujemy bardzo, że nie udało nam się zwiedzić zamku. Jest pierwszy na naszej liście kolejnego wypadu.  Słyszeliśmy też o podziemiach, których nie udało nam się zwiedzić. Jeden dzień to zbyt mało, żeby zobaczyć wszystko co oferuje nam to miasto. Wniosek? Kiedyś nastąpi powtórka!

Drugą wycieczką, którą udało się zrealizować, był wyjazd do Balloch. Jest to niewielka miejscowość - w zasadzie wioska, ale bardzo ładnie położona. Nad jeziorem Loch Lomond, z widokiem na góry. Zresztą sami zobaczcie!
W Balloch znajduje się też zamek. Bardzo ładny, jak większość szkockich zamków. Ten obfotografowaliśmy dookoła.

 
 
 
  
Oczywiście z nami też! I tu przypomina nam się pewna anegdotka. Otóż gdy pozowaliśmy Misia - jedna z małych dwunożnych - zauważyła, że robimy sobie zdjęcie. Zawołała "O, kreciki!". I w tej chwili troskliwy wujek Łukasz przybiegł, krzycząc: Misia! Nie dotykaj! Gdy zobaczył, że chodzi o nas zaczął się śmiać i wiedział, że nic jej z naszej strony nie grozi. Jeszcze długo po ten sytuacji wszyscy śmialiśmy się na jej wspomnienie. W Balloch oprócz jeziora znajduje się też akwarium - Sea Life. Niestety okazało się, że jest czynne tylko do 16.00, a byliśmy tam około 16.10. Może innym razem... Tym razem pospacerowaliśmy nad jeziorem i po parku.
 
 
 
 
 
 
 
A widoki były piękne. To jest to co bardzo nam się w Szkocji podoba - góry i jeziora w jednym miejscu. Mamy taką cichą nadzieję, że następnym razem uda nam się trochę po tych górach powspinać...
Ostatnim miejscem, które odwiedziliśmy w dzień wylotu do Polski było Glasgow. Tam zwiedziliśmy kilka miejsc - a zaczęliśmy od Riverside Museum i zacumowanego obok statku Glenlee.
 
 

 
 Riverside to chyba nasze ulubione muzeum nie tylko w Szkocji, ale chyba w ogóle. Jak widać można się świetnie bawić oglądając eksponaty. W Glasgow jest też inne słynne muzeum. Kelvingrove. Ono z kolei bardziej podoba nam się z zewnątrz, ale kilka ciekawych rzeczy można znaleźć też w środku.
 
 Na przykład słonie!
 
 Natomiast zobaczcie! Krecik został biskupem :)
Oprócz Kelvingrove pospacerowaliśmy też po centrum, ale jakoś tak nie zrobiliśmy tym razem wielu zdjęć. Prawdę mówiąc mało czasu poświęciliśmy na spacer po Glasgow. Po pierwsze nie jest naszym ulubionym miastem. Zdecydowanie bardziej wolimy Edynburg. Po drugie chcieliśmy spędzić jeszcze ostatnie godziny na rozmowie z przyjaciółką.
Na lotnisku pośmialiśmy się trochę z "tłumaczenia". Znajdziecie?
No i polecieliśmy...

Warto wiedzieć:
  • Transfer z Luton do Londynu - nie ma większego problemu z zarezerwowaniem biletu, można kupić je w automacie lub w kasie tuż po przylocie. My tak zrobiliśmy i bez problemu dotarliśmy do centrum, można jednak zarezerwować bilety wcześniej i wtedy jest on tańszy. Jedzie się około 1,5 godziny. 
  • W Edynburgu na Arhur's Seat warto zabrać buty trekingowe - bywają śliskie odcinki. 
  •  Bardzo opłaca się kupować bilety tam i z powrotem i podróżować pociągiem poza godzinami szczytu - Of peek day return tickets- to oferta Scotrail - pociągi, które z reguły są mniej zatłoczone. Rano są to kursy po godzinie 9.00 a popołudniu po 17.00-18.00 - muszę przyznać, ze dokładnie nie pamiętam, ale podczas wyszukiwania w Internecie wyświetla się, czy ten pociąg mieści się w tańszej ofercie. Świetna sprawa na jednodniową wycieczkę. 
  • Wybraliśmy Balloch, ponieważ tam dojeżdżał bezpośredni pociąg z Coatbridge - zmotoryzowanym polecamy wycieczkę dookoła jeziora!
  • W Glasgow muzea są za darmo - przy wejściu wystawione są skarbonki, gdzie można wspomóc te instytucję "co łaska". 

4 komentarze:

  1. Ojej ależ pięknie było tu powspominać. Bardzo czekam na powtórkę! Cudnie opisane������

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również nie możemy się doczekać. Skye nas jeszcze wzywa :) I Ben Nevis!

      Usuń
  2. Te znaki zapytania to miały być całusy ;) " idź do brama " haha

    OdpowiedzUsuń