Translate

czwartek, 31 maja 2018

Phu Quoc


Ostatnim miejscem na mojej liście zwiedzania Wietnamu była wyspa Phu Quoc, położona daleko na południu, praktycznie u wybrzeża Kambodży(gdzie swoją drogą też w przyszłości planuję się wybrać).
Zanim zdecydowałem się tam polecieć wiele czytałem na temat tego miejsca. Okazuję się, że ludzie albo są nim zachwyceni albo bardzo rozczarowani, że plaża nie taka jak w Tajlandii czy na Filipinach(gdzie swoją drogą też w przyszłości planuję się wybrać). Postanowiłem się przekonać na własne krecie oczka.
Praktycznie połowa wyspy to park narodowy; lotnisko jest bardzo małe i niestety trzeba brać taksówki, które stoją na parkingu (Grab i Uber nie działa) bo miejsce jest bardzo kompaktowe(no i musicie się godzić na opłaty jakie zaśpiewa wam kierowca, a że jak przyleciałem podczas wielkiego święta Tet – to wietnamski nowy rok obchodzony jak Boże Narodzenie – to ceny były niezbyt ulgowe).
Musiałem przejechać przez Duong Dong - największe miasteczko na wyspie, gdzie macie takie udogodnienia jak sklepy, szeroką ulicę, wszelkiego rodzaju restauracje oraz nocny market, gdzie serwują ryby i owoce morza prosto z akwarium oraz sprzedają tradycyjne wietnamskie stroje, letnie ubrania, pamiątki i tamtejszy rarytas: orzeszki w panierce o różnych smakach.
Mój pobyt wiązał się z jednym zamiarem – plażowania. Mieszkałem chyba w najfajniejszym miejscu na całej wyspie, hostelu w środku dżungli, spaniem na materacu pod strzechą i brakiem ciepłej wody pod prysznicem, ale za to z basenem! Od razu zaprzyjaźniłem się z tamtejszymi mieszkańcami czyli dwoma szczeniaczkami i przemiłą świnką Piggy, która rano bardzo entuzjastycznie witała gości, za to popołudnia spędzała leżąc leniwie w cieniu. 

Zaraz po zjedzeniu śniadanka i długim odpoczynku na hamaku, wraz z poznaną na w hostelu Mainą (zdjęcie poniżej) pobiegłem najbliższą plażę Ong Lang, która jest dość popularnym miejsce dla turystów. Tam oczywiście nie pożałowałem sobie kokosa.

Wbrew pozorom plaża nie była zaśmiecona ani przepełniona jak sugerowały niektóre wpisy internetowe. Piasek był bardzo przyjemny, chociaż w niektórych miejscach gorący od słońca, woda cieplutka, muszelki dla zbieraczy też się znajdą no i wszędzie można rozłożyć kocyk do opalania. Niestety pierwszy zachód słońca nie był zbyt spektakularny.
 
 

Postanowiłem zwiedzić północną część wyspy. Wspominałem już, że połowa Phu Quoc to park narodowy? Głównie znajdują się tam leśne szlaki turystyczne, czasami szersze, czasami węższe. Na jednym z nich wpadłem na piękną willę i prawie kupiłem sobie posiadłość w dżungli! Oto ona:
Dalej znalazłem się na chyba prywatnej i strzeżonej plaży, bo przez jakieś 500 metrów gonił mnie ochroniarz, ale wiecie jak kreciki potrafią szybko kopać tunele w piachu. Nie dałem się i dzięki temu mogliśmy siedzieć na krzesełku, które chyba ktoś specjalnie tam zostawił, żeby można było podziwiać zachód słońca (tym razem też nie był spektakularny).

 

Innymi miejscami przyciągającymi plażowiczów są Khem Beach i Dam Beach na południowym wschodzie wyspy. Na jednej z tych plaż jest nawet huśtawka!
 
 

Po drodze można zwiedzić dość nową pagodę Ho Quoc, która leży na wzgórzu, skąd widoki są nieziemskie!

 
 
 
 
 

Na tej wyspie kończy się moja wietnamska przygoda, ale na ostatni dzień udało mi się zobaczyć spektakularny zachód słońca!
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz