Translate

poniedziałek, 11 września 2017

Powrót w Bieszczady cz.1

"W Bieszczady jedzie się tylko raz. Potem już się tylko wraca."

Dla mnie to bardzo prawdziwe stwierdzenie. Wracam tam już po raz kolejny i ciągle mi nie dość. Jednak tym razem miałam liczne towarzystwo. Tym razem towarzyszył mi Kubuś i cztery rozśpiewane dwunożne. Spędziliśmy wspólnie fantastyczny tydzień i jeden dzień :) 
Dzień 1 
To była naprawdę wspaniała podróż. Śpiewy, żarty, śmiechy. Humory i pogoda dopisywały nam od samego początku, między innymi za sprawą tej piosenki, jednego z kilku hymnów wyprawy. Pierwszy dzień upłynął pod znakiem koszenia trawy. Cóż, tak się zdarza, że najpierw obowiązki a przyjemności później, co nie zmienia faktu, że była to niezła zabawa. A po niej pojechaliśmy pokazać Kubusiowi i dziewczynom Krosno. Ja już je poznałem, o czym możecie poczytać TUTAJ.  Tym razem bawiłem się w przewodnika. 
Dzień 2
Kolejnego dnia jechaliśmy już w Bieszczady, choć dość okrężną drogą. Po drodze odwiedziliśmy kilka miejsc. Pierwszy przystanek to Dukla - sanktuarium i pustelnia św. Jana. Poniżej zdjęcia z sanktuarium.
Pustelnia znajduje się nieco dalej. Trzeba dojechać do niej samochodem w kierunku Barwinka. W miejscowości Trzciana wypatrujemy po prawej strony drogowskazu na pustelnię. Łatwo przegapić, bo to nietypowy znak. Pierwszy raz zauważyliśmy go przypadkiem. Tym razem wypatrywaliśmy i omal nie ominęliśmy. Jednak pustelnie warto odwiedzić. Na górze znajduje się mała kapliczka, grota z źródłem wody, która zdaniem wielu ma moc uzdrawiania. Atmosfera miejsca jest niezwykła. 
Po chwili zadumy ruszyliśmy dalej. Kolejnym przystankiem na naszej mapie stała się Zyndranowa i tamtejsze Muzeum Kultury Łemkowskiej. Łemkowie to  grupa etniczna z ciekawą kulturą i trudną historią, Poznawaliśmy przede wszystkim, zabudowania, stroje, narzędzia czy sztukę.
 
Pisanki szczególnie nas zachwyciły. Podziwiamy precyzję i zazdrościmy umiejętności i cierpliwości! 
Jednak najbardziej piorunujące wrażenie wywiera "łemkowska ściana płaczu", która zgromadziła krzyże po nieistniejących cerkwiach i zniszczonych cmentarzach. 
W pobliżu muzeum znajduje się cerkiew i chata żydowska. Niestety nie udało nam się wejść do środka żadnej z nich. Do chaty żydowskiej zajrzeliśmy tylko przez okno i zdołaliśmy dostrzec skutki upałów... 
Poniżej cerkiew św. Mikołaja.
Około południa ruszyliśmy w dalszą drogę. Dość sentymentalną, bo odwiedziłem też miejsca, które pokochałem rok temu. Jednym z takich miejsc jest cerkiew w Wisłoku Wielkim - a w zasadzie budynek cerkwi pełniący rolę kościoła rzymskokatolickiego. Były łzy wzruszenia, gdy dwunożne odnalazły swój wpis z zeszłego roku. Ciekawe, czy za rok znowu tam wrócimy? Oby tak było.
Drugim jest kolejna cerkiew i jak dotąd najpiękniejsza, którą widziałem (niestety tylko z zewnątrz) - w Komańczy. Strasznie jestem ciekaw jej wnętrza... Słyszałem wiele dobrego! 
Po drodze odwiedziliśmy też punkt widokowy, którego chyba w zeszłym roku nie było? A przynajmniej moje krecie oczy go nie widziały.

Cóż, podczas wojaży zgłodnieliśmy - pojechaliśmy więc do Cisnej i zatrzymaliśmy się w Łemkowynie - jak zwykle. Chociaż w Cisnej jest więcej miejsc, w których można smacznie zjeść,  wybraliśmy Łemkowynę i tamtejsze pierogi z serem owczym i czosnkiem niedźwiedzim. Bardzo chętnie je pałaszujemy. Cóż, nie pokażemy. Jedliśmy, a nie fotografowaliśmy. Po jedzeniu jednak zapozowaliśmy z stojącym w pobliżu żubrem. 
A po jedzeniu (i spotkaniu z żubrem) przyszedł czas na coś dla ducha - galeria rękodzieła i pamiątek. Cóż. Zniknęliśmy na chwil kilka, po czym ruszyliśmy w kierunku Ustrzyk Górnych, gdzie zatrzymaliśmy się.
Po rozpakowaniu bagaży i krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej, by uczcić ten pierwszy dzień koncertem "W górach jest wszystko, co kocham", który odbywał się w bazie harcerskiej w Nasicznem. 
Tak przywitaliśmy Bieszczady i pożegnaliśmy ten bardzo długi i pełen wrażeń dzień.  
Statystyki nocnych powrotów (obiekty mijane po drodze): 3 auta, 2 lisy
Dzień 3 
Tego dnia spaliśmy długo. Zjedliśmy śniadanie i udaliśmy się do Kalnicy na Mszę. Dla Justynki była to podroż sentymentalna, ponieważ miejsce to odwiedziła równo 10 lat wcześniej. Później ruszyliśmy do Cisnej na obiad. Tym razem odwiedziliśmy Szynk i zjedliśmy w nim słynne perohy, czyli drożdżowe ogromne pierogi z bardzo wyrazistym farszem pieczarkowym. Oczywiście zdjęcia nie ma. Za to jest zdjęcie na studni.
Poza tym to był dzień Rozsypańca - bieszczadzkich spotkań ze sztuką. No i w Dołżycy była sztuka rozmaita - rękodzieło, poezja śpiewna i nie tylko. Tam spotkałem też tą jedyna <3 Krecicę! 

Zakochałem się od pierwszego wejrzenia... Moja dwunożna też, ale tylko w koralikach.
Ale wszyscy jednomyślnie pokochaliśmy tą muzykę i cudownego poetę i jednocześnie niezwykle skromnego człowieka, Adama Ziemianina.
I choć ziąb tego dnia był nieznośny rozgrzała nas nieco muzyka. No i trochę pomogła jej grochówka :) Statystyki nocnych powrotów:
7 aut, 7 lisów, 1 mysz, 1 trup (chyba jeż), 1 patrol straży granicznej

Dzień 4
I w końcu przyszedł czas na góry. Nadszedł czas na królową polskich Bieszczad - Tarnicę. Tym razem szlakiem z Pszczelin - przez Bukowe Berdo. Na Tarnicy już byłem, ale innym szlakiem. Mam wątpliwości który piękniejszy, ale chyba jednak Berdo... Zobaczcie sami:
Leśny odpoczynek.
I już niemal jesienne kolory na połoninach. Ach jak pięknie musi tu być jesienią... 
 
No i spotkany przez nas żuczek.
I znienawidzone przez kolana dwunożnych schody. Dobrze, że mnie nieśli w plecaku, bo inaczej byłoby ciężko... 
No... Wnieśli mnie :) Ale nie mieliśmy okazji nacieszyć się miejscem zbyt długo. Wiał taki wiatr, że baliśmy się, że odfruniemy na Ukrainę albo i dalej, dlatego dość szybko zaczęliśmy schodzić na dół.
Już tradycyjnie, wybraliśmy zejście w stronę Wołosatego i napotkaliśmy na swej drodze dziewięćsił.
Statystyka tego dnia jest następująca: jedno wyjątkowo męczące piwo nas pokonało, bardziej niż Tarnica. A może właśnie z powodu Tarnicy? Grzecznie poszliśmy spać bardzo szybko. 

Tyle wspomnień za nami a to dopiero połowa naszej wycieczki! W kolejnych dniach zdobyliśmy dwie połoniny, niemal napadliśmy na Chatę Wędrowca, chyba spotkaliśmy niedźwiedzia i szukaliśmy śladów wymarłych wiosek. Ale o tym innym razem. 
Ciąg dalszy nastąpi... Tym czasem spokojnej nocy Wam życzę.

2 komentarze:

  1. Aaaa.... jak ja już czekałam na ten cudny wpis!!! Krecik! Dziękuję za wspomnienia! :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja dziękuję za Wasze towarzystwo! A to jeszcze nie koniec wspomnień! :)

      Usuń