Translate

piątek, 26 sierpnia 2016

Być w trzech miejscach naraz...

Już pokazałem, że można być w dwóch miejscach naraz. Podobno to szczyt możliwości niektórych, ale znam sposób, by znaleźć się równocześnie w 3 miejscach. Nie jest to łatwe i dwunożni i mali tak jak ja mają z tym lekki problem, ale odpowiednia ilość kończyn i ich równie odpowiednia długość dają nam w tym zakresie pole do popisu. W zasadzie nie da się też tego zrobić wszędzie, ale na Krzemieńcu jest jak najbardziej możliwe. 

Ale zacznijmy od początku... 

 Aby dostać się na Krzemieniec wybraliśmy się na wycieczkę przez Małą i Wielką Rawkę. 
 Początkowo droga prowadziła nas łagodnie...
ale było tak tylko do czasu. Potem zastanawialiśmy się kto nazwał Małą Rawkę małą, droga była dość stroma. Długi odcinek stanowiły "schodki". Jednak daliśmy radę. Ja - Krecik, moja pani Celina i jej przyjaciółka Magda z narzeczonym Przemkiem :) Mała Rawka to był pierwszy punkt naszej wyprawy. Zrobiliśmy kilka zdjęć i poszliśmy dalej. 
Kolejny etap to Wielka Rawka,tą jednak mieliśmy odwiedzić dwukrotnie, dlatego czas na odpoczynek przewidzieliśmy później. Od razu zeszliśmy na Krzemieniec. A tam...
 Styk trzech granic...
Polska (za plecami, brak trzeciego odnóża), lewa noga - Ukraina, prawa noga - Słowacja. To właśnie to magiczne miejsce, gdzie można być w trzech miejscach naraz. O ile ma się odpowiednią ilość  i długość kończyn oczywiście. Miejsce ciekawe, nie tylko ze względu na widoki a właśnie na ten obelisk. Po jego ukraińskiej stronie znaleźliśmy kapsułę czasu zakopaną w zeszłym roku, Ciekawe co w niej jest... Hmm... Może kiedyś się dowiemy. W ogóle to takie dziwne. Szlak prowadził na dokładnie granicami państw. Tylko słupek oznajmia, że dalej bez paszportu nie wolno. W zasadzie dlaczego? Przecież nie ma żadnej przepaści, muru, płotu lub drutów kolczastych, bomb. Tylko słupki mówią nam o tym, że tu kończy się Polska a zaczyna Ukraina. Dlaczego akurat tu a nie metr dalej? Przecież świat po drugiej słupka wcale nie wygląda inaczej, przynajmniej w zasięgu wzroku... 
To chyba zbyt trudne dla tak małego kreciego stworzenia jak ja. Dlatego nie zagłębiam się w te rozważania. Poszliśmy dalej. A w zasadzie wróciliśmy na Wielką Rawkę. To była dość trudna droga. Mam wrażenie, że łatwiej iść pod górę jeżeli nie wiesz ile to jeszcze potrwa. My tą drogę w przeciwnym kierunku pokonaliśmy chwilę wcześniej i powrót dłużył się niemiłosiernie. Na Rawce jednak zasiedliśmy na zasłużony odpoczynek. 
No i standardowo zdjęcie :) 
Schodząc spotkaliśmy tubylca...
... i zrozumieliśmy czemu Wielka nazywa się wielka.
 Podziwialiśmy też to co nas otacza.
 
Podczas tego pobytu w Bieszczadach byliśmy nie tylko na Rawakach. Zatrzymaliśmy się w Wetlinie. Tam, jak się okazało, lisy przestają bać się ludzi. Jednego zobaczyliśmy z bardzo bliska siedząc w tamtejszej Bazie ludzi z mgły... Swoją drogą klimatyczne miejsce. 

Byliśmy też na Połoninie Wetlińskiej. Nasi towarzysze, Magda i Przemek, byli tam po raz pierwszy a my chyba czwarty, ale pierwszy bez burzy na szczycie i w nieco innych barwach, niż w lipcu. 

Tak, mieliśmy dość górskie wakacje. Na razie nie napisałem Wam jeszcze o wszystkich wyprawach. Obiecuję, że w wolnej chwili nadrobię. A jest o czym pisać :) Zaglądajcie, następny wpis niebawem. 
Ps. Tym gościem się pochwalę, mimo, że nie spotkałem go w podróży. Taki przybysz zawitał do mojego ogródka :) Czasem nie trzeba daleko szukać piękna. Jest wszędzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz